Ludzie

A jakim konsumentem ty jesteś?

Żyjemy w czasach skrajnie nastawionych na konsumpcję. Bez opamiętania konsumujemy przetworzone jedzenie, nasza skóra konsumuje PEGi, SLSy i inne oleje mineralne zawarte w kremach codziennej pielęgnacji, wkładamy na siebie ubrania podłej jakości, które po roku kończą na śmietniku, a z kolei nasz mózg konsumuje fałszywe informacje bez cienia wątpliwości. A może by tak się zatrzymać na chwilę?

Zauważyłam, że my tak trochę się usprawiedliwiamy. Że kto by miał czas na czytanie etykiet, kto by miał czas na przeglądanie składu ubrań i oglądanie czy wykonanie jest w ogóle jakieś sensowne. A już w ogóle kto był miał czas na sprawdzanie autentyczności wiadomości, które niosą się po świecie jak najświeższy wirus grypy. Nie mamy czasu na takie pierdoły. Wiem doskonale, bo sama lubiłam się tak tłumaczyć.

Jednak już od paru lat moje myślenie stopniowo się zmienia i moja samoświadomość zaczyna przybierać różne formy – jest to świadomość nie tylko samej siebie i co mi w duszy bangla a co nie, ale też jestem bardziej świadoma mechanizmów społecznych i w ogóle ludzi dookoła, bardziej świadomie jem, kupuję i wtłaczam informacje do mózgu.

Świadomy wybór jedzenia

Pod koniec moich studiów najpierw zaczęłam zwracać uwagę na to co jem. Zaczęłam czytać o tłuszczach trans, o oleju palmowym, o barwnikach, konserwantach i co one złego nam robią. Potem w efekcie zaczęłam czytać etykiety, przez co zwykły wypad do spożywczaka zajmował mi dwa razy więcej czasu, bo stałam pod półką i zawzięcie analizowałam etykiety. Wtedy opadły mi pierwsze klapki z oczu, bo uświadomiłam sobie ile syfu potrafi być w jedzeniu. Odkąd to sobie uświadomiłam, to o wiele łatwiej było mi zrezygnować z czegoś pysznego i kalorycznego, bo wiedziałam jaki to ma paskudny skład.
Kiedy na samym wybieraniu zdrowszych odpowiedników schudłam 10 kilo, to dotarło do mnie, że autentycznie ma znaczenie co się je. (Oczywiście słyszymy to na każdym kroku, ale ja zobaczyłam to na własnej skórze i to jakby jest zupełnie inny rodzaj wiedzy.)

W tym samym momencie równocześnie zaczęłam dbać o większą aktywność fizyczną. Zaczęłam biegać, zainwestowałam w matę i odkryłam, że bardziej niż chodzenie na siłkę, to wolę ćwiczyć sama, korzystając z ciężaru własnego ciała. To był dla mnie moment przełomowy, bo z czasem zatarły mi się w głowie frazesy typu: „muszę jeść sałatki i chodzić na siłkę, żeby być sexi-flexi-fit-laska”. Nie, chodziło o to, że sałatki mają mnóstwo witamin, które sprawiają, że mam o wiele więcej energii, moja skóra jest zdrowsza a z kolei aktywność fizyczna polepsza moją kondycję i samopoczucie. Nigdy nie biegałam jakoś dużo i ja naprawdę bardzo nie lubię się męczyć, ale robię to w trosce o siebie.
Nie męczę się, bo chcę ukarać swoje niesforne ciało, które ma cellulit, ale męczę się i pocę, bo chcę żeby było elastyczne, silne i zdrowe. Bo się troszczę. Bo kocham. Bo szanuję.

Co wcale nie oznacza, że czasem nie wciągnę pół tuby Pringelsów za jednym razem albo że odpalam trening nawet jak czuję się jak rozmiękła buła. O nie, troska o siebie w moim wykonaniu wiąże się też z odpuszczaniem sobie i przytuleniem samej siebie, kiedy życiowy dyskomfort doskwiera mi wyjątkowo uporczywie. Nie jestem robotem, nie jestem idealna i pozwalam sobie na trochę luzu.

Świadomy wybór kosmetyków

Potem nastąpiła u mnie rewolucja kosmetykowa. Obecnie w mojej kosmetyczce mam o wiele mniej badziewia, a o wiele więcej kosmetyków, które autentycznie dbają o moją skórę, a nie jedynie pogorszają stany zapalne, do których niestety mam tendencję. Tutaj był dokładnie ten sam schemat – w moje ręce trafiła ulotka z wyłuszczonymi wszystkimi szkodliwymi składnikami, które znajdują się w pierwszych lepszych kosmetykach z drogeryjnej półki oraz za co te tajemnicze nazwy odpowiadają. Później przejrzałam swoje tubki, buteleczki i pudełka… i zbladłam. Dotarło do mnie ile syfu codziennie nakładam sobie na twarz, jakim syfem myję włosy i jakim syfem tak uparcie smaruję dłonie.

Po raz kolejny zaczęłam wielowymiarową rewolucję, ale tym razem nie dotyczącą tego co wkładam do żołądka, ale tego co nakładam na skórę. Pierwszą rzeczą jaką zmieniłam, to był mój szampon. Oczywiście tutaj też zaczęłam od mozolnego przeglądania etykiet i zaskoczyło mnie jak wiele marek z niby eko-etykietkami, wcale nie są ani trochę przyjazne ani dla środowiska, ani dla naszej skóry! To był dla mnie szok, jak bardzo byłam wprowadzana w maliny przez moją ulubioną markę kosmetyków!
Ale w końcu udało mi się wybrać faworyta wśród szamponów z drogerii, wróciłam do domu, umyłam włosy… i po wyschnięciu stały się o wiele lżejsze, bardziej miękkie, sprężyste i błyszczące!
Reszta kosmetyków poszła lawinowo do śmieci – nawet nie było mi żal ich wywalać.

Świadomość krzywdy zwierząt

Postanowiłam też zrezygnować z jedzenia mięsa. Trochę dlatego, że i tak jakoś dużo tego mięsa nie jem i w zasadzie naprawdę mogę się obejść. Ale też doszłam do wniosku, że jeśli nie potrafiłabym zabić takiej kury, to dlaczego ją jem? Tylko dlatego, że nie JA ją zabiłam? Poczułam się głupio, bo to przecież jest jakiś rodzaj hipokryzji i unikania odpowiedzialności.
Teraz, kiedy nie jem mięsa, przynajmniej czuję się uczciwie wobec samej siebie. I sądziłam, że będzie mi dużo trudniej, ale prawda jest taka, że wcale nie jest tak źle! Mało tego, teraz kiedy jestem zmuszona do większego urozmaicania diety, to nagle zaczęłam dostrzegać całą masę nowych produktów, których wcześniej nie przyszłoby mi do głowy spróbować. Na przykład takie tofu – dopiero niedawno spróbowałam go po raz pierwszy w życiu!

Nie jestem weganką (za masłem to ja bym naprawdę płakała), więc jem nabiał, miód i jaja. Ale jak już kupuję jajka, to tylko od tych szczęśliwych kurek i od jakiegoś czasu też staram się zwykłe mleko zastępować mlekiem roślinnym. Po prostu staram się wybierać produkty najbardziej „uczciwe”.
Wiem, że wciąż są ludzie, którzy będą kupowali najtańsze jaja, gdzie kury siedzą w klatkach i są smutne (mocny eufemizm), ale przynajmniej mam świadomość, że ja osobiście się do tego nie przykładam.

Świadoma konsumpcja – less waste

Z kolei obecne zmiany w kierunku less waste zaczęły się skromnie i bardzo niedawno. Zaczęło się od tego, że zainwestowałam w kubeczek menstruacyjny, bo już od jakiegoś czasu mierzi mnie świadomość stosu odpadów higienicznych, które niewątpliwie co miesiąc po sobie zostawiam.

Ponadto w Warszawie miałam poznać dwie świetne dziewczyny (Kasia z Ograniczam się oraz Ryfka z Szafa Sztywniary), które żyją zgodnie z ideą less/zero waste. (Czyli że mniej/zero śmieci.) Najlepsze jest to, że one w żadnym razie nikogo nie próbowały namawiać ani przekonywać do zmiany sposobu życia.
Ale mi wystarczyło posłuchać jak odpowiadały na nasze pytania i mówiły o drobnych zmianach, dzięki którym właśnie mogą żyć w zgodzie ze swoim sumieniem i nie przyczyniają się do zapaskudzania tej i tak już nadwyrężonej przez nas planety. Te dziewczyny same w sobie były dla mnie inspirujące.
Zresztą poczułam się trochę głupio przy nich, bo dotarło do mnie ile śmieci tworzę i równocześnie przeraziło mnie, że miałabym tak zupełnie i tak radykalnie zmienić swoje życie, żeby sprostać idei zero waste. Ale wtedy Ryfka powiedziała, że dużo osób tak myśli i to wcale nie musi tak być. Że można przecież zacząć od czegoś małego i być po prostu less waste.
– No raczej! – pomyślałam sobie i zrobiłam wewnętrzny face palm na swoją głupotę – Przecież małe rzeczy też mają znaczenie!

Dlatego zamiast chować głowę w piasek i po raz kolejny zwalać winę na brak czasu, to od powrotu z Warszawy zamiast kanapkę pakować do folii aluminiowej i plastikowego woreczka, wkładam ją do plastikowego pudełeczka, których i tak mam od zasrania, ale mało z nich korzystam, bo… no właśnie, bo co? Bo nie mam takiego nawyku.

Niby mała pierdoła, ale nie wyobrażacie sobie jaka jestem dumna z siebie wyciągając swoją kanapkę z tego pudełeczka i że już trochę jestem mniejszym producentem śmieci!

Świadomy wybór ubrań

Kolejną zmianą, do której się zabieram i już wiem, że zajmie mi ona trochę czasu, to jest zmiana na slow fashion – czyli bardziej świadome kupowanie ubrań. Złapałam się na tym, że kupuję rzeczy, które są zwyczajnie gównianej jakości i po jednym sezonie są już do wywalenia (czyli kolejne śmieci). Albo kupuję coś, co mi się podoba, ale w zasadzie wcale nie pasuje do mojego stylu albo w ogóle nie pasuje do niczego co już mam w szafie, a w efekcie mam całą szafę wypchaną ciuchami, z których i tak noszę tylko kilka na krzyż. Patola.
Bezsensowne wydawanie pieniędzy na rzeczy, które wydaje mi się, że potrzebuję, żeby być fajniejsza, a w konsekwencji muszę jeszcze więcej spędzać czasu w robocie, żeby zarobić hajs na kolejny sweter z akrylu, którego nosić nie będę, bo mnie potem wszystko kopie prądem. (Zresztą odsyłam Was w tym miejscu do tekstu Kuby, bo on doskonale opisał to, o co mi tu właśnie chodzi.) 

Czuję potrzebę mieć mniej ciuchów, ale dobrej jakości i takich, w których naprawdę czuję się sobą, w których czuję się dobrze i które mogę bez problemu ze sobą zestawiać.

Świadome korzystanie z internetu

Zresztą nie tylko na tym polu zaczęłam robić porządki, ale również wzięłam się za internet (jak co roku zresztą). Oczyściłam portale społecznościowe, bo okazało się, że obserwuję strony i profile, które już w ogóle mnie nie interesują! A przez to tracę informacje ze stron, na których rzeczywiście mi zależy. Tak samo z subskrypcjami mailowymi – anulowałam wszystkie te, które i tak z automatu już od roku archiwizuję nawet bez przeczytania.

Od paru tygodni nie mam również zainstalowanego Facebooka na telefonie. Początkowo zrezygnowałam też z Messengera, ale na dłuższą metę okazało się, że jednak on musi wrócić. Ale fejsa wciąż nie mam i zaglądam tam jedynie jak odpalę laptopa, a to też nie zawsze mi się chce.
Jak mi z tym? W odpowiedzi mam jedno proste słowo: BŁOGO.

***

Teraz jak tak patrzę ile rzeczy zaczęłam zmieniać, to jestem w lekkim szoku. Bo to może się wydawać, że robię to wszystko naraz, ale prawda jest taka, że ja ze wszystkim noszę bardzo długo i zwykle musi mi się to w głowie uleżeć, a potem to już jakoś idzie.

Możecie sobie pomyśleć – tak jak ja kiedyś myślałam – że jakie to ma znaczenie? Jakie znaczenie ma to, że nie będę pakować kanapek w woreczki jednorazowe, skoro reszta populacji to robi? Ale wiecie co, to takie trochę zrzucanie odpowiedzialności na ogół. To co jednostka robi ma jak najbardziej znaczenie, bo przecież ogół jest zbudowany z jednostek. Możesz nie widzieć natychmiastowego efektu swoich wyborów i to rzeczywiście może wydawać się nieco demotywujące. Ale nigdy nie wiesz czy nie zostaniesz początkiem tej fali, która zainspiruje innych do podobnej zmiany, która sprawi, że cały ogół zacznie myśleć nieco inaczej.


Jeśli myślisz o wiosennych porządkach to zajrzyj do tego tekstu o segregacji znajomych na fejsie oraz tego o wiosennych porządkach w psychice, w organizmie i w przestrzeni wokół.

Photo by Pineapple Supply Co. on Unsplash

Poprzedni post Następny post

Może ci się spodobać